Pewien niezbyt znajomy mi jeszcze Pan napisał kiedyś:
"W pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem."
Więc przestałam i nie zaczynałam zaczynać, bo kończyło się to fiaskiem nawet nie znienacka.
Dziś udało mi się spojrzeć w lustro. Nie znienagła, nie pękło, w dodatku zmieściłam się w jednej połowie. Odbicie miało otwarte oczy i ciekawsko próbowało spojrzeć w moje.
Nie było ich tam.
Może lepiej byłoby, gdyby podwójnie szklane oczy były tylko szkliste?
Zamykam je więc. Nie patrzę, nie myślę.
Sięgam po Ryśka. Raźniej nie ogarniać z kimś. Na przykład w niedzielę.
"Kiedyś ledwo dowlokłem się do wioski gdzieś we wschodniej Afryce, a tam mnie położyli i następnego dnia zaprosili na kolację. Uroczyście dali mi jajko. Kurze jajko. Nie można było odmówić - trzeba było zjeść wszystko. Zjadłem więc, a oni szczęśliwi patrzyli na mnie. Tylko że cała wioska na to jedno jajko polowała przez dwa dni - oni sami nic nie mieli... Bo gościnność w Afryce, podobnie jak w całym Trzecim Świecie, jest niezwykła."
Bereś, Burnetko, Kapuściński: nie ogarniam świata
Przypuśćmy, że nadal jeszcze lubię słowa.
Przypuśćmy, że mam w głowie jakieś dla mnie wyjątkowe.
Chyba nigdy nie przytoczyłam tutaj tego cytatu. Nie za bardzo wiem dlaczego. Może był zbyt osobisty. Może nadal jest osobisty i przez niepewność - jeszcze bardziej wyjątkowy. Trochę jem, trochę się kąpię, trochę dorastam, to i trochę przytaczam.
Może jednak już nie lubię słów?