22 grudnia 2012

Stąpanie, Panie.

Wśród nieujawnionych pragnień kobiecych prym wiedzie przednia rola męska. Miała okryć chwałą odtwórcę, przebić się przez pancerz społeczności i porwać tłumy do walki o istotę indywidualnego jestestwa. Jedna myśl przemykała przez głowę - co uczynić moim Graalem?

Richard Wagner, Parsifal

Szukam priorytetów.
Przemierzyłam pieszo miliony kilometrów, od miliona zaczynam ścieżkę. Krok za krokiem, krokiem po kroku. Nie narzekam, że bolą mnie nogi, nie jęczę, że nie mam sił.
Bagaż doświadczeń staje się tak nieprzyzwoicie ciężki, że lepiej byłoby go porzucić. 
Nie spadnę z chmury?
Nie połamię kości?
Wypijam z Graala resztki oszukanej krwi. Smakuje słodko-gorzkim występkiem cierpiętnika, który wolę zapomnieć niż ocalić.
Przelewam wodę, z bąbelkami. Jest przezroczyście przejrzysta. Zatapiam w niej wzrok spragnionego grzesznika, który trzymając Graala, posiadł ziemię na wyłączność.
Narracja życia Parsifala rodzaju żeńskiego nakazuje wierzyć, że woda zamieni się w krew, a bąbelki wstrzymają oddech.

17 grudnia 2012

Uwiedziony.

Zmęczonym palcom zafundował rozbudzenie. Sennym uszom relaks z głośników. Oczami posmakował głębi wieczoru.
Naprawdę rozkoszował się szeptami ciszy i węszył tak głośno, że od razu dało się zauważyć, co chodziło mu po głowie.

Czuł zmysłowe pomieszanie, jakie na długi czas zamknął w piwnicy.
[W piwnicy kiedyś trzymano, a trzymano.]
Opuszkiem palca wskazującego prawej dłoni podążył za ścieżką, jaką wyznaczyły minutę temu jego oczy.
Stała jak posąg. Nieruchomy.
Czubek głowy stał się aksjomatem początkowym i namacalnym. Palec wskazujący zjechał niżej i lękliwie zatrzymał się na karbowanych ustach.
Stała jak posąg. Schłodzony.
Otoczył jej usta spragnionym ruchem nastoletniej miłości i przemógł wstyd, aby zatrzymać się na szyi, która prosiła o zdecydowany dotyk dłoni.
Stała jak posąg. Nieosiągalny.
Zacisnął place dookoła smukłości i nie mógł dłużej oszukiwać instynktu. Lewa ręka podświadomie zawędrowała niżej, gdzie co chwila rodzi się serce esencji pożądania.
Stała jak posąg. Uległy.
Ilekroć spoglądał na klarowne spojrzenie - nie mógł odmówić sobie ani kropli jej boskiego smaku, ani sekundy upajania się jej zapachem.
Otworzyła przed nim drogę. Do siebie.
Piękna, wykształcona i ozdobnie pachnąca. 
Przezroczyście brązowa.
Piwna przyjaciółka.

26 listopada 2012

Dziewczynka z lokami.

W całej krasie [...] odnalazła smak spełnienia, za którym pędziła na oślep.
Nie otwierała oczu, bo uważała, że to dla niej zbyt wiele. Biegała w koło i nie wiedziała, że jedyną prawidłowością w tym szaleńszym pędzie było poszukiwanie powalone na łopatki już na wstępie.
Wytężała zmysły i usilnie wierzyła, że wiatr przywieje ze sobą zapach, o którym śniła.
Jest tego pewna.
Nie pamięta żadnego ze swoich snów, ale tego jest pewna, jak żadnej, cholernie złudnej rzeczy na świecie.

Jej wizja prawie idealna albo idealna nakazywała wierzyć ślepo albo z zamkniętymi oczami, że jako istota wyjątkowa albo wyjątkowo świadoma może więcej albo wszystko.

Jej wizja prawie idealna nakazywała wierzyć ślepo, że jako istota wyjątkowa może więcej.

Jej wizja idealna nakazywała wierzyć z zamkniętymi oczami, że istota wyjątkowo świadoma może wszystko.

Od tej chwili wiedziała, że już nigdy nie będzie bawić się w półśrodki.
Zamykała oczy szeroko.


21 listopada 2012

Pomarańczowe podsumowanie.

Zatapiam w pomarańczy opuszki palców. Opuszkami palców dotykam zmysłów na tyle, żeby łechtać ich próżność i zatapiać się w niej namiętnie, chwytając każdą kroplę soku.
Rachunek sumienia rozpoczynam od alkoholu.

Myśli, że kiedy w butelce zobaczy dno, powie sobie, że tak smakuje spełnienie.
Wzięła łyk.

W moich myślach pojawiają się obrazy spraw niedokończonych. To drobiazgi, które każdego dnia ważą coraz więcej. Próbuję je poukładać, trzymając się przy tym systemu wartości wyższych i niekoniecznie wysokich.

Pomyślała, że kolejny łyk zbliży ją do ideału.
Łapczywie zachłysnęła się wiązanką wspomnień, które uprzednio ukryła głęboko w pamięci. Mentalna zdrada, nieczyste myśli, herezje filozoficzno-intelektualne. Stop.
Kolejny łyk.
Kolejny, kolejny.
Powoli widać dno butelki.
Burza myśli i wspomnień, o których wolała zapomnieć toczy wojnę. Nie śniło jej się to. Zaszufladkowała i wyrzuciła klucz. 

Myślałam, że to pomoże.

Stuprocentowa szczerość, jasność i przezroczystość sumienia biorą górę.
Spełnienie samoświadomości, podążającej za wyrównanymi rachunkami ma smak białego Martini. Dno butelki okazuje się przewrotne. Zamiast spełnienia do głowy dobija się niedosyt.

Z niedosytem jestem na ty. Znamy się nie od wczoraj i przeszliśmy razem niejedno. Każde >nie< potęguje smak, bez którego nie sposób się obejść. Każdy łyk przywołuje wstydliwe trudności, o których zapomnieniu marzę tak często, jak często wiem, że żyję.
Zostałyśmy razem.
Tak samo puste, tak samo przezroczyste.
Moja przyjaciółka butelka i ja - jej wierna towarzyszka bojów ostatecznych.

11 listopada 2012

Aryjski Chrystus.

(...) masowy morderca był człowiekiem poszukującym sensu, który najwyraźniej sklecił sobie własną religię ze zlepków tradycji duchowej i okultystycznej, tak jak to czynią wyznawcy New Age. Hitler był ezoterykiem!
Im więcej czytam o Hitlerze nie czytając jego samego, tym częściej przyłapuję się na tym, że postrzegam go jako "dziecko" Wagnera, które Parsifala wprowadza w czyn. Porzucam jego zbrodniarstwo, żeby zająć się architekturą jego umysłu. Tak, jak Adolf wyprowadzał swój mundur na spacer do kościoła tylko po to, aby podziwiać budowle w dniu urodzin cesarza i z dumą nazywał się wolnomyślicielem, tak ja patrzę na niego, jak na oddanego geniuszowi samouka, który do końca poszukiwał sensu i znalazł w sobie pokłady siły, która pozwoliła mu wypełnić przepowiednie.
Ex libris księgozbioru dorównuje profesurze pochowanej w wiedeńskim świecie nastolatka.

Hassemann M., Religia Hitlera, Warszawa 2011.

12 września 2012

Deszcz milczenia.

Jej Em-i-Gracja We-Wnętrz-Na dokonuje się wtedy, kiedy w obliczu chęci,
wybiera nie-chęć,
a u-czyni-one indywiduum.

Emigrowała. 

Czas na porządki przedłużał się niemiłosiernie. Brak miłosierdzia potęgował poszukiwania, które coraz bardziej ją niecierpliwiły. Zapuszczała się w las zdarzeń tak różnych, że przyprawiały ją o wahania na wietrze.
Podążała intuicyjnie, jej Em.

Wewnętrznie.

We wnętrzu odnalazła polanę chęci, kuszącą tysiącem myśli wielkich do tego stopnia, że horyzont wydawał się być nieosiągalny. Czekała na przełom, na błyskawicę, która od tak zawładnęła niebem konwenansów i mimo zahartowanej obojętności - utrzymała przy sobie jej Grację.

Uczynić.

Na pozór to czyny zdawały się być świadectwem i miarą, jednak każdego dnia odkrywała kolejną, istotną ścieżkę i borykała się mile, stawiając krok za krokiem, w niedużych odstępach. Wybierała starannie, jakby to nie polana miała być punktem odniesienia jej Emigracji.

Indywiduum.

Zamykała oczy najszerzej jak tylko mogła i przecinała niebo konwenansów pewnymi krokami świadomości, które otwierały przed nią świat, o jakim jeszcze nie zdążyła śnić. 
Wybrała. Jej Em-i-Gracja.

Wieczną podróż uczynków indywidualnych, uczynków nie-idealnych.



25 lipca 2012

"Z zabaw i gier dziecięcych"

"Kiedy pewnego razu spacerowałem po mieście, napotkałem jakąś istotę z czarnymi pejsami, w długim kaftanie. Moją pierwszą myślą było, czy jest to Żyd. (...) Ostrożnie obserwowałem tego mężczyznę, ale im dłużej wpatrywałem się w niego i badałem jego rysy, tym bardziej nasuwało mi się pytanie: czy to jest Niemiec?" 

Okrążając Ring, mimowolnie szukał twarzy o idealnie aryjskich rysach. Oczy, włosy, skóra. Oczy, włosy, skóra. Czas pokazał, że jego nadgorliwość została nagrodzona. Nie znał jeszcze Bursy, ale miał Żyda i Niemca.

Grało się tak:
kiedy podstawił Żydowi nogę - Niemiec podnosił rączkę, kiedy dał Żydowi pięć gorszy Niemiec wyciągał karabin. Kiedy wylał Żydowi nocnik na głowę, Niemiec podnosił rączkę, kiedy wpuścił Żyda do tramwaju Niemiec wyciągał karabin. Nie wzywał Boga, bo różnica wiary trochę go mierziła.

A potem szedł spać. Za każdym razem wygrywał, bo śnił mu się Niemiec. 

Nie było remisu. 
Żydzi nie śnili.

Śmierć matki.




„Nad moim talentem malarskim wzięły jednak górę zainteresowania architekturą. (…) Biegałem za tymi drzwiami od rana do wieczora, a nawet do późnej nocy, od jednego obiektu do drugiego. Godzinami mogłem tak stać przed operą i podziwiać parlament. Cała ulica Ringstrasse robiła na mnie wrażenie cudu z tysiąca i jednej nocy.”

Nad moim świadomie domniemanym talentem malarskim wzięła górę nieświadoma pasja architektoniczna. Zadurzony w malarstwie – oszalałem z miłości do zabudowy Habsburskiego imperium. Wiedeńskie centrum świata odebrało mi mowę. Tłumione wolą Ojca szesnastoletnie ideały wreszcie przedostały się na zewnątrz. Spośród wszystkich skrywanych pragnień - to właśnie je mogłem skrzętnie realizować.
Budowałem z klocków, które układały się w niezniszczalną, żelbetonową całość.
Czy jestem nieprawdopodobny lub może nieprzewidywalny?
Namalowałem miliony ludzi i tysiące budynków. Nie był to obraz idealny. Nie ta kreska, nie te farby.
Wybudowałem tysiące twierdz i miliony umysłów. Mieszałem żelbeton z socjalizmem, by z całą odpowiedzialnością zniszczyć to, czemu nie można już zaradzić. Okazałem się przednim architektem i świetnym budowniczym.
Szesnastoletni prawie-student idealny. Szesnastoletni czujący, świadomy i rozumny do szpiku.
Wiedeń stawał się coraz bardziej słowiański. 
Mój Wiedeń wymykał się poza kanwy! 
„Walczyłem tylko o to, co miłuję, miłuję tylko to, co szanuję, a szanuję jedynie to, co rozumiem.”
Porzucam malarstwo na rzecz architektury niezniszczalnej!


13 lipca 2012

Eva Hitler.


Kolejny zapach głębi wabi na pokuszenie zmysły.

Pomyślała: boję się głębokości tylko dlatego, że nie potrafię pływać. Więc kuszę kuszenie, pokuszam pokusę i czekam, jak kot Jejmość Wisi w pustych ścianach na znak obecności.

Nie czekał na zbyt wiele, bo i niczego się nie doszukiwał.
To nieplanowanie czasem doprowadza go do szału.
Dla jakości - wymyślił plan, który skrzętnie realizuje, żeby nie zdradzić światu nieprzygotowania i ułomności.
Idealnym nie zdarzają się pomyłki, w idealności należy trwać.
Schody, może niezbyt strome, zaczynają się wtedy, kiedy zasłona spadnie.

Szukała punktu odniesienia i miała nadzieję, że ludzka otwartość wydepcze jej ścieżkę. Lubiła długie spacery i nie przerażała jej odległość do Jego wnętrza.

Zostawił maskę na łazienkowej półce i zaczął zadawać pytania.
Ciekawość nie dawała mu spokoju. Nie myślał nad indywidualnością i poddał się temu, czego tak bardzo się wystrzegał. Miał nadzieję, że świat nie zauważy.

Dostrzegła nutę dezorientacji, która pociągnęła za sobą całą falę nieporadnych prób i podchodów w jej kierunku. Spojrzenie pokonało konwenanse i udało jej się wywalczyć zainteresowanie.

Wspólny azyl. Wspólny Szaniec.
Wolfschanze, którego dla nich nigdy nie było.

11 lipca 2012

Jego Niebieskość za szkłem sławiona.


Żeby Miło Sławić zaangażowanie, trzeba wygrać bitwę z rutynowym czasem, który z lenistwa i przezorności płynie wolno.
Trzeba postawić się życiu, uzbroić w dystans i wypośrodkowanie.
Żeby pokonać Egoizm potrzeba hektolitrów cierpliwości, hektarów inteligencji, szklanki pewności siebie i odrobiny dobrej woli. Dobry ogrodnik pielęgnuje swoje kwiatki, nie naciska, nie narzuca, a wspiera, gasząc pragnienie.
Ciepły głos wabi do słodkości. Prywatny słoik miodu, który otwiera kod domofonu czeka na skinienie, pozwolenie i inicjatywę. Pokręcony włos buntuje się przeciw rzeczywistości. Chude i długie palce chwytają zręcznie i czule.
Czas, czas, czas. Na filozofię, na wnętrze i zewnętrze.

Tabula rasa ma cztery rogi.
Słowo, dotyk, obecność i podejście. Słowo, dotyk, obecność i podejście.
Słowo, dotyk, obecność i podejście. Słowo, dotyk, obecność i podejście.

Daję słowo, że mądrze.
Dotykam, by zwariować.
Jestem i będę bez względu.
Podchodzę, by rozumieć.

I nie obiecuj, bo nie znam jeszcze etymologii cacanek.
Trwam bez nazywania, jak tchórz z podkulonym ogonem, ale uciekam się do tchórzostwa, by ocalić skarby.


Świerzb, jako weltschmerz Adolfika-nieszczęśnika.


Świerzbią mnie palce. I wbrew wszystkiemu – nie są chore.
Zagubione w równinie liter, zakopane w lawinie myśli, szukają światła, które wyprowadzi je z marazmu i wzniesie na szczyty gór. Bo gdzie indziej można chodzić po górach?
Świerzbią mnie palce, Adolfiku.
Najbardziej stresuje pierwszy krok albo zdecydowany krok.
Im więcej lat, tym mniej pierwszych kroków. Pociągasz za spust poukładanej codzienności i dokonujesz przewrotu. Jak bardzo lubisz przewracać, fikać i koziołkować życie?
Zdecydowane kroki kreują wachlarz osobowości podsycanej nieustannie inteligenckimi marzeniami o arcywielkości, podjudzonymi tak bardzo, że od samego marzenia zadurzam się razem z Tobą w pańskiej utopii idealnej i nie potrafię zadowolić się jakimkolwiek półśrodkiem. Bo głupota lubi tłum.

Świerzbią mnie palce.
Pociągam za spust i zabijam rzeszę.
Zabijam Rzeszę.

27 czerwca 2012

27 Rudy Czerwca.

Dwadzieścia trzy lata, jak dwadzieścia trzy jesieni.
Z dwudziestu trzech wybiorę sto, za które powinnam dziękować każdego dnia pisanej, mentalnej i realnej Przyjaźni.
Przyjaźń przez wielkie PE to nie byle co i nie byle jak.
Przychodzą momenty podsumowania, ale bądź mądrym Fryderykiem, by podsumować z Wikiem.
Wszystko zatapia się w rudości, która koi sytością przekazu w najciemniejszy dzień.
Przypominam sobie zakamarki Twojego umysłu.
Szczęście kosztuje złoty osiemdziesiąt, sława należy do Polski, a ludzika nie rysuję, bo zawsze macha nie tą rączką. Lubię Twoje kwiatki, ogródek i moją łąkę. Łączą nas całe lata ogórków, jaj z majonezem i hektolitry pasztetu. Pływam w brązowym spaghetti i sesjach modowych-majowych-porażkach-mistrz.
Wyciągam dłonie do wojska, które każdego dnia ze mną przy kluczach i przy głowie okupuje ścianę.
Chwyta mnie za serce codzienne milczenie i minimalizm wielkiej realności, który będzie mi towarzyszył do końca świata.
Na Twoją cześć sekret (wiesz który!) jest dumnie przystrzyżony!

Dzikiwiki, Dzikiwiki, Dzikiwiki!
http://www.youtube.com/watch?v=TR5AJPVzuf8

Najlepszego, bo półśrodki są jak tłum.
:*

22 czerwca 2012

Noc świętojańska.


Ze ścięciem zniszczonych końcówek pomyślała, że ścina całe zło, które przypałętało się na niebezpiecznie bliską odległość.
Przekornie – nie myślała zbyt wiele, bo to ułatwiało egzystencję na tyle, że można by się pokusić o uzależnienie.
Spojrzała w lustro.
Nic nie układało się tak, jak w zamierzeniach. Nie wiedziała co począć i zatracała się w nieuczuciu. Wygoda niemyślenia potęgowała nieuczucie nie tylko na słone, ale i na słodkie partie języka.
Pomyślała, że cięcie to przyszłościowy powrót do korzeni w ulepszonej wersji. Chciała maskę nie do upupiania, bo ciągle Fryd- bardziej niż Ferd- do niej przemawia.
Jest monotematyczna i pobieżna.
Postanowiła zmienić wiele. Zaczęła od co nieco i pędzi dalej. W imię inteligencji – będzie przykładem rutynowego systematyzmu, przełamanego słodkim lenistwem. Chciała zagrać w zielone, ale niebieskość truskawek kusi mammonizmem i bardzo jej z tym świetnie.

Za gorsz w niej klasycyzmu. Klasycyzm to nie ona.
Wiła wianki i topiła je w Wiśle, zrzucała codziennie o ósmej zero siedem i czekała na znak, aż dotrą do morza.
Lubiła morze, chociaż unosi się na słowo honoru.
Czeka na słowo i pobiegnie ich szukać.
Uwielbia swoją niby-prozę życia na niby-serio.


5 czerwca 2012

I know that I know You.

Oddycham po cichu, żeby dowiedzieć się kim jestem.
Byłam tu już kiedyś. Szłam tak miękko, jak zawsze.
Za plecami czuję obecność słodkiej niewiedzy, która uskrzydla mnie, napędza i utwierdza w samolubnym przekonaniu o słuszności.
Dokąd iść?
Ciągle przed siebie, gdzie zamarzy każdy opuszek palca.
Słyszę inne oddechy, znam je na tyle, żeby nie bać się odwrócić wzroku.
Idę po zielonej trawie, a tak bardzo nie lubię zielonego.
Lubię poranną rosę, bo wydaje się być na tyle niewinna, na ile po zawinionej nocy należałoby mieć wyrzuty.

Czasem wolę nie pamiętać, umiejętnie puszczam w otchłań elementy zbędne, na które szkoda zachodu.
Zachody i zmierzchy lubię najbardziej, bo zwiastują kres.
Nie ma kresu bez wschodu, nowej nadziei i sposobności.
Chwytam prozaiczność, bo proza nadaje życiu poetycki sens, za którym pędzę każdego dnia.
Pędzę w pojedynkę, z plecakiem skarbów i mądrości przeszłościowo-aktualnych.
Życie jest modne.


Tabula rasa.
Słyszę, jak oddycham.



25 maja 2012

Środek nocy, 24 maja.

Jestem Emilią. Mam dwadzieścia dwie jesieni.


Jestem Emilią, której wiosenna noc spłatała figla, wydarła serce i zostawiła kilka diamentowych, ciężkich łez.
Nie wiem co myśleć. Błąkam się między mrokiem a świtem, zapominam i rozpamiętuję.
Ze wszystkich ścian patrzy na mnie teraźniejsza przeszłość.


Z każdym przedmiotem utożsamiam tę wielką kreskę.
Od wtedy do dziś.
Kartka z serca pięknych wspomnień, okraszona szczyptą bólu, została zapisana do końca. Nie wiem co teraz. Nie szukam półśrodków, ale potrzebuję cholernego dystansu.
Zastanawiam się, czy wymagając od życia klocków Lego, nie za bardzo  dyskwalifikuję inne klocki. Altruizm zderza się z egoizmem prozy i poraża piorunem. Boję się piorunów, ale pięknie władają niebem.

Czy w życiu jest miejsce na szczęście jednostki, współistniejące ze szczęściem drugiej jednostki?
Czy uwarunkowanie szczęścia za każdym razem musi borykać się z resztą świata i trudnymi, może za trudnymi wyborami?
Czy ludzie muszą wchodzić z butami w życie innych ludzi?
Czy zabijanie troską może zniszczyć marzenia?
Co zabija miłość?
Kiedy milczenie jest diamentem?

Miotam palcami po klawiaturze.
Wiem już, jak bolą słowa. Wiem, jak boli słowo za dużo.

Nie chowam urazy, bo za dużo to wszystko znaczy. Nie obiecuję gruszek, bo ciężko je podzielić. Nie obiecuję, bo tego się nauczyłam.

Mogę jedynie dać słowo. To najcenniejsze, co mam.

Słowo, że zawsze w sercu będzie ciepłe miejsce.
Tak na wszelki, gdyby zmarzły Ci dłonie.

10 kwietnia 2012

Kinowa próba.

Niewinny kubek pełen herbaty miesza się wewnętrzną czernią z aromatem owoców, brązem zielonych liści i parą, unoszącą się w kierunku otwartego okna.
Jakby chciała uciec.
Ta para.
Zza ściany dobija się odbicie promieni, które wiosenny wiatr gna między świerkami i furtką peryferyjnego centrum stu-licy, jak stu twarzy.
Jakby chciały wskoczyć.
Te promienie.
Nad monitorem unosi się dźwięk radiowych hitów, przeplatanych informacjami z pierwszej, niewidzialnej nawet ubranym okiem ręki. Odpadły dwa drewniane kwadraty, podświetlone ciepłą łuną nagrzewającej się do czerwoności lampy.
Jakby chciała radio sparzyć.
Ta lampa.
Ona siadła. Wspaniałością ciała, ze wzrokiem utkwionym w punkt odbicia światła, z głową pełną planów i myśli. Wzięła do ręki jej czekoladowość truskawkową i rozpoczęła wędrówkę ku ustom, które truskawkolubne - łapczywie wyczekiwały chwili symbiozy absolutnej.
Jakby bogiem była.
Ta truskawka.
I tak każdego dnia próbowała napisać pokarmową odę, jednak w obliczu realności, pełnej szarych i szarawych doznań, nie mogła dokończyć i nie mogła rozpocząć dzieła życia, które dałoby jej spełnienie, satysfakcję i masę egoistycznych uczuć.
Szukała sensu istnienia w kolorze czerwonym, którego nawet Jego niebieskość nie była w stanie przyćmić.
Jakby chciała skonfrontować.
Z Nim.



2 kwietnia 2012

9 crimes.

Długie milczenie zawsze wyzwala pokłady potrzeb na już.

Tyle niewypowiedzianych, a pomyślanych słów dobija się do głowy, by przejść przez opuszki palców i zawiesić się na asusowym ekranie.

Ten ekran to azyl, jakiego potrzebuję dziś do spełnienia.

Patrzę prawdzie w oczy i powiem Ci, że są niebieskie. Wszystko dla Panów, wszystko królewskie.
Widzę rękę, która nerwowo ściska co popadnie.
Widzę rękę, która wędruje czasem po głowie. Jak ten czas ucieka!
Widzę rękę, która zamyśla się i zasępia na ułamki sekundy, a czasu doścignąć nie może.

Marzy mi się taka ręka na własność.
Tak cenię prywatę i części zarezerwowane tylko dla mnie, że ulegam pokusom umysłu i bawię się smacznymi kreacjami o zapachu parzonej kawy. Żądam piany z białego mleka, pomieszanej z czernią, bo nieśmiertelny klasyk bywa najbardziej pociągający. Nieśmiertelne klasyki zachodzą mi w głowę.
A nie jestem kawoszem, wiesz?




18 marca 2012

Grzechu Warta.

Za wysłuchanie tej wiosny należy się największa kawa z mlekiem.
Za brak wahania i gotowość należy się największa kawa z mlekiem i pianką.
Serduszka piankowe!
Plecami do świata śpiewasz leniwą piosenkę.
"Ruszaj się Bruno, idziemy na piwo! Niechybnie brakuje tam nas! 
Od stania w miejscu niejeden już zginął. Niejeden zginął już kwiat."
Chodź, ugotuję Ci obiad najsmaczniejszy, jaki potrafię.
Bo nie o smak tu idzie, a o gest. 
Pozmywam szklanki i zrobię strzały pomarańczy.
Cytryna i lód pukają do drzwi. 
Prysznic płata figle zimnej wody, a łóżko dotyka ziemi właśnie po mojej stronie.
Zrozumienie, empatia i świadomość cieszą najszerzej zamknięte oczy.
Jeśli tylko chcesz - bądź, jak George Sand.

Siądę z Tobą na Mariensztacie i pogapimy się w tłum.



16 marca 2012

Zygmuntowi pękło serce.

Tak bardzo możesz wszystko spieprzyć brakiem czułości, której potrzebuję bardziej niż powietrza.

Jak możesz wszystko dystansować i bagatelizować?
Jak możesz zarzucać brak wsparcia? Jak możesz się alienować? Jak unikać, jak planować cokolwiek osobnego?
Jak możesz ranić z premedytacją i śmieć się ironicznie w twarz?
Problem pojawia się wtedy, kiedy coś idzie nie według Twojego scenariusza.
Pan Reżyser.
Nie oczekuj kibicowania w przegranej wojnie, bo nie chcę na to patrzeć!
Zawsze wpajasz swoje racje i przekonania, zawsze mówisz i tłumaczysz, nigdy nie przepraszasz.

Nie potrafisz przepraszać i nie widzisz swojej winy.
Posłuchaj Egoisty, może nauczysz się czegoś nowego.

W życiu nie ma nic bez przyczyny.
O kwiaty trzeba dbać, w przeciwnym razie usychają lub gniją.
Nawet, jeśli masz ochotę zniszczyć cały świat, to nie daje Ci to prawa do krzywdzenia drugich osób.
Jeśli uważasz, że nie krzywdzisz, to postaw się na ich miejscu.
Włącz tę swoją cholerną wyobraźnię i zacznij żyć.
Nie ma związku bez miłości, romantyczności i namiętności. Na słowach i półśrodkach nie zbudujesz niczego.
Półśrodki nie mają żadnych właściwości.

Nie karm mnie półśrodkami, bo uschnę lub zgniję.


http://www.youtube.com/watch?v=hDcu1i9EvgA

14 marca 2012

A Hundred Reasons Why.

S T O   P O W O D Ó W .
Sto powodów do życia.
Sto powodów do uśmiechu.
Słucham nieustannie, jak idziesz za mną krok w krok. [Możesz iść tuż obok Zygmunta.]
Słucham, jak idziesz na koniec świata.
Na końcu świata znajdziesz sens, którego szukam od dawna. Tam od ścian odbijają się powody do życia. Jeśli lubisz gry i zabawy, to nie musisz po Bursowemu sprawiać sobie aniołka i diabełka. Nie musisz czekać, aż diabełek podstawi aniołkowi nogę i ten wyrżnie głową o bruk.
Zwyczajnie.
Złap swoje sto powodów, ciesz się każdym z osobna i buduj światopogląd, jakich mało.
Uwierz w swoją niepowtarzalność, uwierz w wyjątkowość.
Pomyśl, że stąpasz po świecie, o którym nie masz pojęcia, weź głęboki oddech i zapisz na czole formułkę szczęścia. Pozostań przy życiu, które kochasz.

Pójdę tam z Tobą, będę żyć na milion procent!
Mistrz wyciąga dłonie tylko do miliona.
Wszystko światłe i pełne powietrza, którego łakniesz tak samo, jak słońca.
Światło i serce dają przepustkę do tego, o czym śnisz każdej nocy. Śnij dalej!
Krok do przodu!
Pójdę tam, gdzie znajdę sto powodów.

Chodź ze mną.

12 marca 2012

nocą gdy nie śpię,

Durny dumny Egoista siedzi w pomarańczy i bije się ze światem. Na myśli.
Bije się, bije się, boję.
Obawy uzasadnione i znienawidzona niemoc.
Za głupotę i przesądy przyszło płacić, ale chcę wierzyć, że los zaplanował wszystko na tyle idealnie, żeby poskładało się w najbardziej oczekiwaną całość.


Nie zostawiaj mnie tu samej.
Zbudowałam dystans - taki, jak lubisz, ale wiem już, że to nie ten sposób i nie te lata.
Pogubiłam się w klockach, nie o taką zabawę chodziło. Wobec odległości - zapędzam się w planowaniu czasu, byle nie tęsknić do Miłości. Popadam w planowane uzależnienia, byle nie myśleć, nie czuć. Tak jest łatwiej, przecież wiesz.
W myślach.
W myślach przeczesuję palcami Twoje włosy. Badam opuszkiem milimetry twarzy i zacieszam serce drobiazgami, których łaknę każdego wieczoru. To preludium Nocy.
Zamieńmy wieczorne preludium na Noc! Miłość nie boi się chadzać po nocy.

5 marca 2012

Z pamiętnika Adolfika.

Zainspirowana zbrodniarzem - szukam odniesienia.

Na ile człowiek zły może okazywać społeczeństwu siebie humanitarnego?
Na ile manipulator, Pan - może uczłowieczać się w świecie?

Jestem chłopcem.
Mam swoje klocki i swoje pomysły. Czasem bawię się w wojnę.
Dorosłem.
Jestem mężczyzną.
Mam swoją wojnę i swoją walkę. Walczę w białych rękawiczkach, bo aryjska wyższość upodobała sobie nieskazitelną biel. To moja wojna. Mein Kampf.

Zdobyłem Naród. Wychowałem go, zaprogramowałem.

Mój umysł zabił pięć milionów ludzi. Przesiewałem i cedziłem każdą myśl. Obmyślałem plan.
A potem miałem świat u stóp.
Świat, świateczek.
Prywatną utopię skrywałem w żelbetowych bunkrach.
Matkę Narodów - Ewa, dzieliła ze mną Wilcze łoże.
Mój geniusz okazał się silniejszy od wątłego ciała.
Niszczył od środka buntowniczego artystę.

Skończyłem swe dzieło. Z nadzieją na Exegi monumentum, odebrałem to, o czym decydować mogłem tylko ja. Wziąłem odpowiedzialność za życie.
Zdjąłem rękawiczki.
Wielkie życie i wielkie idee umarły w 1945.
Mój duch zapłakał nad aryjskim ciałem.


Na grobie postawiono zaszczytną tabliczkę:
Adolf Hitler - morderca, rasista, poeta.






2 marca 2012

Sewer, co u Ciebie?

Szalone dni dobiegają końca.

Od stóp po kostki! Od stóp po kostki!
Tyle spokoju w niespokoju, uśmiechu i spontanicznej radości z prozaiczności.
Wanda uśpiona na chwilę. Wando, będę tęsknić, naprawdę!

Zapisując a-susem Twoje starannie skreślone słowa - zatrzymałam się właśnie tutaj.
Zamyśliłam i zadumałam.
Miło na Ciebie wpadać i zaśnieżać się w drodze. Miło weselić. Miło widzieć.
Otwieram kolejny list. I kolejny.
Pewnie nie wiedziałaś, że dwa lata przed najważniejszym rokiem dwudziestego wieku zamilkniesz, a czytać Ciebie, jak siebie, będzie zadumana nad istnieniem istota.

PAMIĘTAJ O BYCIE, FILOZOFIE!


Wanda Karczewska
Milczenie
Pytasz czemu ja milczę. Cóż ty o milczeniu
wiesz moim? Czym jest ono, wiarą czy zwątpieniem,
czy sprawdzaniem historii, przerażeniem? Wszystkim.
Pociąg z dworca odjechał i w twarz wyciął gwizdkiem,
w bagażowni zostały ciężary z przedwczoraj.
Trzeba wziąć je na barki, rozprawiać się z sobą,
wracać w podróż przebytą, sprawdzać semafory,
dłoń do ziemi przykładać, do ukrytych tętnic
i nocy słuchać, nocy, prawdomównej pory.

W suchym blasku księżyca rdzą ciemnieją tory,
krew to czy łzy podróżnych, co jechali tędy?
Gdzieś za łąką pies wyje; tam sąsiad skulony
milczy o tym, że przyszli w mroku i jak cienie
z domu wzięli sąsiada, a on nawet żony
za co bał się zapytać. Mówić zakazali.
Zły to czas, gdy nie winny wybiera milczenie.

Dalej, głębiej w noc zanurz się, jak Dante w piekło,
idź po śladach twych kroków, zadeptanych marzeń.
W domy, sady patrz. Nieraz już jechałeś tędy,
nic cię w oczy prócz iskry nigdy nie zapiekło?
Teraz okna i furtki ludzkie mają twarze,
a w nich cienie udręki, niepokoju plamy.
Kiedyś zieleń świeciła ci, pachniały dęby...

Żwir pod stopą gdzieś zgrzytnął, trzaska wieko trumny.
Strażnik szczęka kluczami, skrzypią więzień bramy
i wychodzą z ciemności, jak z wody topielcy,
żywi, niosąc umarłych za sobą na rękach,
otaczając cię ciasno, pod gardło podchodzą
i z ust, które im wczoraj gipsowano kłamstwem
winy nie popełnionej, wybiega westchnienie...

Nie uciekaj, nie zdołasz. Ich głos cię wyszuka,
nie ukryjesz się nigdzie, ich wzrok cios ci zada. K.90
Do drzwi twoich wołaniem i do snu zastuka:
Gdzieście byli wybrańcy, narodu sumienie,
gdy nas żywych chowali? Zdrada, zdrada, zdrada!”

Pokazywać im pęta, które nam z rąk zdjęto
także dzisiaj? Czy za bicz pochwycić
prawdy teraz zbyt późnej, by wychłostać w mocy
była winnych? Rachunek zamknąć pocieszeniem:
Już po burzy, po strachu, po zbrodniach i nocy.”?

Pytasz czemu ja milczę?
Cóż innego zostaje, jeśli nie milczenie?

Sierpień 1956.


-------
Sierpień 1956, jak marzec 2012.


25 lutego 2012

gesty i westchnienia prosto w oczy.

W Twojej czarnej jasności kryje się tyle ukrytych słów i zachowań.
Starannie zapięta koszula, idealne mankiety i kołnierzyk dopasowany co do centymetra. Błądzisz rękami, żeby zająć czymś niesforne palce.
Myślę - odreagowanie?
Krążysz i gestykulujesz - taki z Ciebie malarz świata, który obrazowanie zawiera w słowach.
Nieśmiały ten wzrok, który na czynniki pierwsze rozkłada zdrowy rozsądek i paraliżuje każdy centymetr ciała. Wstrzymuję oddech. [o]Błędne spojrzenie i uśmiech na twarzy to jedyne, na co mnie stać.
To na tyle pretensjonalne, że wewnętrzna mała złość uśmiecha się z przekąsem, a potem stuka w głowę.
Rysy idealne, które unikają bezpośredniości są frapujące i hipnotyzujące.

Byłoby to...
U Z A L E Ż N I E N I E    I D E A L N E !

23 lutego 2012

bo wieszczów trzeba czytać.

Czekam w kapciach, jak na szpilkach. Z błyskiem wymownym w lewym i prawym oku. Czekam niecierpliwie, bo z cierpliwością mało mam wspólnego. Czekam jak dziecko - na największe ciastko w cukierni, z dodatkami do schrupania. Obiecuję jeść powoli, żeby nie uronić ani okruszka. Starannie rozpoznaję każdy składnik. Oglądam najmniejszą część, najdrobniejszą i najmniej widoczną. 
Tak bardzo zauważam.
Oglądam tę skrywaną, głęboko uśpioną, ukrytą wewnątrz po obu stronach duszy.
Tak bardzo chcę posmakować.
Oglądam oczywistości, widoczne gołym okiem zachęty w geście i proszę o więcej.

Kiedy patrzysz na mnie smacznym wyrazem - z głodu słów zasycha mi w gardle.
Potok myśli nie może zburzyć bariery wzrokowej i poddaje się bezwiednie magii brzmienia i spojrzenia.
Patrzę oczami szeroko zamkniętymi, bo magia hipnotyzującego przyciągania odbiera mi zdolność racjonalizmu i autokreacji.

Jestem tak bardzo głodna.

20 lutego 2012

win[n]a

N o c ą   n a j l e p i e j .

Błoga cisza, błogie myśli. Twoja muzyka, księżyc, lekki podmuch wiatru z otwartego okna.

Tego mi trzeba.

Dziś wielko-związkowe rozmyślanie.
Ile we wszystkim sensu, ile siebie, czy warto?
Może pomyślisz, że to zbyt wiele pytań. Tak, to zbyt wiele.
Ale powiedz - czym jest ilość, kiedy o życie idzie?
Lepiej  żałować czynów, niż potencjalności. Warto przemyśleć raz jeszcze i setny i tysięczny, czy aby w całym szczęśliwym ekwipunku, nie zatracasz siebie i tego, czego tak naprawdę oczekujesz.
Teatr jednego aktora ewoluuje. Grasz Waszą sztukę, chociaż ciągle wahasz się, czy scenariusz napisany jest równoznaczny ze scenariuszem zaplanowanym.
Potem bijesz się z myślami.

To Twoja walka! O szczęśliwość i ideały. O założenia sprzed stu lat, kiedy w głowie szumiały Ci dziecięce, najpiękniejsze zapewne wartości.
Walcz nadal.

Dorosłość nie wyklucza, dorosłość zobowiązuje do odpowiedzialności za własne szczęście!



cres.


plecami do świata - oglądam odbicie daylight.
pamiętasz rachunek sumienia?

"Ważę słowa wczorajszego Wiki-wania i nie pojmuję, jak "musisz pisać" rozwiązało wszystko."

Zmieniłeś się, Szymku.

didn't have to go so far.

Nocne plony dają o sobie znać już o poranku.

Przypominam sobie każde słowo, każdą myśl. W rytm muzyki przywracam wspomnienia, segreguję starannie nuty, żeby nie uronić ani jednego dźwięku. Potem chwila ciszy, błogiej i najbłoższej.
Mam zdolność do hiperbolizacji, wiesz?

Myślałam o sukience i szpilkach.
To metafora przemiany, o którą mnie posądzasz.
Taka nowa autokreacja.

Problemy są na tyle ludzkie, że nieludzko byłoby sobie z nimi nie poradzić. Więc radzę, samotnie. Analizuję, interpretuję, rozmyślam. Potem znowu analizuję. Tabula rasa - i kolejna i kolejna.
Zapisuję wszystkie możliwe scenariusze.
Bo co to za radość, jeśli ktoś podsuwa Ci scenariusz, który Ty już wykluczyłaś, jako ten niezgodny ze schematem Twojej osobowości? Odżegnujesz się, sceptycznie.
Potem można by Cię posądzić o ignorancję. O egoizm. Bo samowystarczalność zabija na wstępie przyjmowanie pomocy. Winno się to nazywać - wysłuchiwaniem i obiektywizacją, trzeźwym [nie winnym czy piwnym] spojrzeniem, które realizmem postrzegania wyklucza emocje, jako te nacechowane.
Nacechowanie nie jest złe, o ile nie uzależni. Twoja wola, na ile w życiu potrzebujesz uzależnienia i zatracenia się w nie swoim świecie. Na ile potrafisz zapomnieć o sobie i wszystkich założeniach, które pieczołowicie pielęgnujesz każdej nocy, jako te idealne i wyśnione. Tak lubisz śnić.

Szkoda tylko, że rzadko sny pamiętasz.




męska sprawa.

Dwudziestatrzeciadwadzieściatrzy.

Dwadzieściatrzyjesieni ciągle nosi mnie i wodzi mnie na pokuszenie mnie nosi.
Tym razem - nie czekam. Nie czekam aż mnie rozniesie.
Nowy-stary plan, by realizacja dała satysfakcję.
Szukam sensu, szukam apogeum, szukam złotego środka, bo zamiłowanie do złota uszlachetniło wszelkie poczynania. Ile szlachectwa tkwi w proletariacie? Ile szlachectwa mieszka we wnętrzu, które nie do końca szlachetne i szlacheckie, niekiedy gubi się w samoistnieniu?
Samoistnienie jak samosobiepanienie. Tak łatwo przewrotne.
Dziś będę Panem.
W spódnicy ze światowym kloszem, w falbanach z najlepszej koronki i w hafcie jak z pierścionka prababci.
Będę żeńskim-męskim Panem własnego Państwa i Panienia. Kupię duży parasol, taki z przytupem dla przytupania akcentowego Panieństwa.
Głowę też wysoko, włos z boku, żeby nie kryć twarzy. Starannie zaczesany.
Jestem wcale, a wcale dżentelmenem. Z gracją przepuszczam w drzwiach swojego świata wszystkie Pańskie pomysły, Panieńskie zapędy i Panine widzimisię. Ostatni będą pierwszymi, więc jako ostatni - z gracją kłaniam się, lekko przy tym unosząc spódnicę, bo szkoda jej nie unieść. Mogłaby zabrudzić się prawidłami świata zza drzwi, który próbuje odebrać wszystkie moje szpilki.
My, dżentelmenki, chodzimy tylko na szpilkach pewności siebie.