30 września 2013

Jenny zabija skarpety.


Lubię chodzić na palcach. 
Jednostajnie albo wręcz przeciwnie. 
Tupię zdecydowanie smukłymi niby-szpilkami, których przecież nie ma. Chodnikowe połączenia przeszkód, kratki, wycieraczki - to zmowa milczenia i złośliwości rzeczy martwych.
Lubię bose oczy utkwione w punkcie kulminacyjnym, który kulminuje środkowe początki. Może to powieka, a może źrenica. A może ciągle stopy?

Indywidualistki, indywidualiści.
Nie liczą kroków i kroczków.
Najchętniej łączą się w pary.
Dopasowują się od tak i ot tak.
Mimochodem albo mimopędem.

Wiesz kiedy chód ma sens?
Wtedy, kiedy jest jednostajnie oddany.


Zamykam oczy i widzę bose stopy Pielgrzymów, które mógłby palić gorący asfalt. 
Bose stopy Pielgrzymów, masowane przybrzeżną zielenią głupców.
Stopy biegające, skaczące, czekające by dotrzymać kroku.
Stopy kroczące beztrosko.

Bosa stopo Forresta, przytulam Cię bosą stopą.
Jenny.

27 września 2013

Że się boi jak ja.

Siedzę z duszą na ramieniu. 
Bywa naprawdę ciężka i miewa humory. Może huśtawki. 
Czuję, że gdybym była duszą, uwielbiałabym się huśtać. 
Krok do przodu. Krok w tył. Krok do przodu. Krok w tył. 
Krok do przodu!
Wyrzekam się tego, co niewygodne i tego, co trudniejsze niż się wydawało.
Mierzę się centymetrem z historią napisaną opuszkami palców i za każdym razem milimetry nie są sobie równe. Jestem życiowym tchórzem? A może ciągle mam problem z matematyką? 
Nieustanne mierzenie. Ze sprawami.
Nieustanne ważenie. Słów.
Nieustanne liczenie. Na siebie. 
Nieustanne mnożenie. Przeciwności.
Podobno minus i minus daje plus. To bez sensu. Minus i minus to wielka pustka. To brak, jaki doskwiera matematycznie i spotęgowanie. Wrzesień minusów. Zakończmy wrzesień, zakopmy go lub spalmy w Piekle.
Październik zaczyna się od wtorku, wiesz?
Będę liczyć dla Ciebie wtorki.
Od wtorku uwielbiam wtorki. 



Patrzę prosto w Twoje oczy.
Najbardziej niebieskie są wtedy, kiedy niebiesko dzieje się dookoła. 
Patrzę we wtorek, w czwartek i w piątek. Lubię je, choć nigdy nie wiem, który z miliona kolorów akurat przez nie przemawia. 
Moje są zielone, głupio zielone. Bywają szare. Czasem niebieskie.
Mogą być niebieskie?

12 września 2013

Oswajanie.

Kiedy szuflada wydaje się za mała, ciężko zaszufladkować w niej coś jeszcze.
Nieopatrznie można zgnieść, przycisnąć, przyciąć coś. 
Można też przycisnąć kolejny raz i kolejny. Można żałować, jeśli na zgniecionej, przyciśniętej i przyciętej zależało. Może nie zależeć.
Szuflady mają to do siebie, że nie potrafią się rozrastać.
Wczoraj w Niebieskiej szufladzie mieściła się Jenny. 
Dzisiaj szuflada jest zamknięta.

Krzysztof Schodowski, Oswajanie

Krok po kroku, małe stopy próbują dogonić większe. Czasami małe tak się zapędzają, że gubią się i tracą większe z pola widzenia. Wtedy, całkiem same, szukają śladów, które doprowadzą je do bezpiecznej przystani, szukają większych. Ciągle nie umieją pływać. Oddycha im się coraz ciężej?
Nie oddycha się. Umierają.


Oswajanie jest trudne, bo strach jest paraliżujący.



Oswajanie dzieje się wtedy, kiedy bierzesz do rąk drugie ręce, kiedy patrzysz oczami w drugie oczy i kiedy widzisz w nich strach, który drugim rękom każe uciekać, a jednak nadal są blisko.

Drugie ręce to wiele kosztuje. Moje ręce też. 
Kiedy ręce przekonają się, że dotyk nie sprawia bólu, że idealne dopasowanie jest idealnym dopasowaniem, zaczynają się oswajać.
Moje ręce ciągle się uczą, żeby nie spłoszyć żadnego palca, żadnego rozchwianego emocjonalnie włosa. 
Moje ręce są takie nieidealne.
Są takie, jakie widzisz.

5 września 2013

Świat wypadł mi z rąk.

Nie można zabierać komuś powietrza. 
Nie można zabierać komuś powietrza, które się podarowało, którym też się oddychało, które było naprawdę.
Wiesz jaki to ból? Jakby każdy Niebieski dzień był czarny. Jakby Niebieskie myśli stawały się czarne, jak burzowa noc. 
Boję się burzy.  Bardzo boję się burzy. 
Nie mam czym oddychać. Powietrze dusi się moją obecnością, bierze ze swojej sfatygowanej szuflady wielki nóż i odcina cząstki mojego ciała tylko po to, żeby wyrzucenie mnie z niej było prostsze. 
Przecież masz do poukładania całe biurko. Całe biurko. Jedna szuflada to zbyt wiele? 
Mnóstwo pytań bez odpowiedzi. Może milion. Milion bez Powietrza nie istnieje.

"Jenny, mam na imię Jenny.  Może to coś zmieni?" - tak śpiewała Edyta. Lubisz ją. Ja też ją lubię.
Chociaż Jenny robiła WSZYSTKO, by zniknąć - Forrest po prostu był obok. Kochał ją bezwarunkowo, jak bezwarunkowa jest miłość.
Jego dziewięćdziesiąt procent i jej dziesięć procent - zaangażowania. Bez licytacji, bez honoru.
Nie ma honoru. Nie ma licytacji. 
Gdzie jest akceptacja?



Jesteś jak Jenny. Emocjonalnym alkoholikiem. 
Forrest wyleczył Jenny. Oboje chcieli.