25 lipca 2012

"Z zabaw i gier dziecięcych"

"Kiedy pewnego razu spacerowałem po mieście, napotkałem jakąś istotę z czarnymi pejsami, w długim kaftanie. Moją pierwszą myślą było, czy jest to Żyd. (...) Ostrożnie obserwowałem tego mężczyznę, ale im dłużej wpatrywałem się w niego i badałem jego rysy, tym bardziej nasuwało mi się pytanie: czy to jest Niemiec?" 

Okrążając Ring, mimowolnie szukał twarzy o idealnie aryjskich rysach. Oczy, włosy, skóra. Oczy, włosy, skóra. Czas pokazał, że jego nadgorliwość została nagrodzona. Nie znał jeszcze Bursy, ale miał Żyda i Niemca.

Grało się tak:
kiedy podstawił Żydowi nogę - Niemiec podnosił rączkę, kiedy dał Żydowi pięć gorszy Niemiec wyciągał karabin. Kiedy wylał Żydowi nocnik na głowę, Niemiec podnosił rączkę, kiedy wpuścił Żyda do tramwaju Niemiec wyciągał karabin. Nie wzywał Boga, bo różnica wiary trochę go mierziła.

A potem szedł spać. Za każdym razem wygrywał, bo śnił mu się Niemiec. 

Nie było remisu. 
Żydzi nie śnili.

Śmierć matki.




„Nad moim talentem malarskim wzięły jednak górę zainteresowania architekturą. (…) Biegałem za tymi drzwiami od rana do wieczora, a nawet do późnej nocy, od jednego obiektu do drugiego. Godzinami mogłem tak stać przed operą i podziwiać parlament. Cała ulica Ringstrasse robiła na mnie wrażenie cudu z tysiąca i jednej nocy.”

Nad moim świadomie domniemanym talentem malarskim wzięła górę nieświadoma pasja architektoniczna. Zadurzony w malarstwie – oszalałem z miłości do zabudowy Habsburskiego imperium. Wiedeńskie centrum świata odebrało mi mowę. Tłumione wolą Ojca szesnastoletnie ideały wreszcie przedostały się na zewnątrz. Spośród wszystkich skrywanych pragnień - to właśnie je mogłem skrzętnie realizować.
Budowałem z klocków, które układały się w niezniszczalną, żelbetonową całość.
Czy jestem nieprawdopodobny lub może nieprzewidywalny?
Namalowałem miliony ludzi i tysiące budynków. Nie był to obraz idealny. Nie ta kreska, nie te farby.
Wybudowałem tysiące twierdz i miliony umysłów. Mieszałem żelbeton z socjalizmem, by z całą odpowiedzialnością zniszczyć to, czemu nie można już zaradzić. Okazałem się przednim architektem i świetnym budowniczym.
Szesnastoletni prawie-student idealny. Szesnastoletni czujący, świadomy i rozumny do szpiku.
Wiedeń stawał się coraz bardziej słowiański. 
Mój Wiedeń wymykał się poza kanwy! 
„Walczyłem tylko o to, co miłuję, miłuję tylko to, co szanuję, a szanuję jedynie to, co rozumiem.”
Porzucam malarstwo na rzecz architektury niezniszczalnej!


13 lipca 2012

Eva Hitler.


Kolejny zapach głębi wabi na pokuszenie zmysły.

Pomyślała: boję się głębokości tylko dlatego, że nie potrafię pływać. Więc kuszę kuszenie, pokuszam pokusę i czekam, jak kot Jejmość Wisi w pustych ścianach na znak obecności.

Nie czekał na zbyt wiele, bo i niczego się nie doszukiwał.
To nieplanowanie czasem doprowadza go do szału.
Dla jakości - wymyślił plan, który skrzętnie realizuje, żeby nie zdradzić światu nieprzygotowania i ułomności.
Idealnym nie zdarzają się pomyłki, w idealności należy trwać.
Schody, może niezbyt strome, zaczynają się wtedy, kiedy zasłona spadnie.

Szukała punktu odniesienia i miała nadzieję, że ludzka otwartość wydepcze jej ścieżkę. Lubiła długie spacery i nie przerażała jej odległość do Jego wnętrza.

Zostawił maskę na łazienkowej półce i zaczął zadawać pytania.
Ciekawość nie dawała mu spokoju. Nie myślał nad indywidualnością i poddał się temu, czego tak bardzo się wystrzegał. Miał nadzieję, że świat nie zauważy.

Dostrzegła nutę dezorientacji, która pociągnęła za sobą całą falę nieporadnych prób i podchodów w jej kierunku. Spojrzenie pokonało konwenanse i udało jej się wywalczyć zainteresowanie.

Wspólny azyl. Wspólny Szaniec.
Wolfschanze, którego dla nich nigdy nie było.

11 lipca 2012

Jego Niebieskość za szkłem sławiona.


Żeby Miło Sławić zaangażowanie, trzeba wygrać bitwę z rutynowym czasem, który z lenistwa i przezorności płynie wolno.
Trzeba postawić się życiu, uzbroić w dystans i wypośrodkowanie.
Żeby pokonać Egoizm potrzeba hektolitrów cierpliwości, hektarów inteligencji, szklanki pewności siebie i odrobiny dobrej woli. Dobry ogrodnik pielęgnuje swoje kwiatki, nie naciska, nie narzuca, a wspiera, gasząc pragnienie.
Ciepły głos wabi do słodkości. Prywatny słoik miodu, który otwiera kod domofonu czeka na skinienie, pozwolenie i inicjatywę. Pokręcony włos buntuje się przeciw rzeczywistości. Chude i długie palce chwytają zręcznie i czule.
Czas, czas, czas. Na filozofię, na wnętrze i zewnętrze.

Tabula rasa ma cztery rogi.
Słowo, dotyk, obecność i podejście. Słowo, dotyk, obecność i podejście.
Słowo, dotyk, obecność i podejście. Słowo, dotyk, obecność i podejście.

Daję słowo, że mądrze.
Dotykam, by zwariować.
Jestem i będę bez względu.
Podchodzę, by rozumieć.

I nie obiecuj, bo nie znam jeszcze etymologii cacanek.
Trwam bez nazywania, jak tchórz z podkulonym ogonem, ale uciekam się do tchórzostwa, by ocalić skarby.


Świerzb, jako weltschmerz Adolfika-nieszczęśnika.


Świerzbią mnie palce. I wbrew wszystkiemu – nie są chore.
Zagubione w równinie liter, zakopane w lawinie myśli, szukają światła, które wyprowadzi je z marazmu i wzniesie na szczyty gór. Bo gdzie indziej można chodzić po górach?
Świerzbią mnie palce, Adolfiku.
Najbardziej stresuje pierwszy krok albo zdecydowany krok.
Im więcej lat, tym mniej pierwszych kroków. Pociągasz za spust poukładanej codzienności i dokonujesz przewrotu. Jak bardzo lubisz przewracać, fikać i koziołkować życie?
Zdecydowane kroki kreują wachlarz osobowości podsycanej nieustannie inteligenckimi marzeniami o arcywielkości, podjudzonymi tak bardzo, że od samego marzenia zadurzam się razem z Tobą w pańskiej utopii idealnej i nie potrafię zadowolić się jakimkolwiek półśrodkiem. Bo głupota lubi tłum.

Świerzbią mnie palce.
Pociągam za spust i zabijam rzeszę.
Zabijam Rzeszę.