Dwadzieścia trzy lata, jak dwadzieścia trzy jesieni.
Z dwudziestu trzech wybiorę sto, za które powinnam dziękować każdego dnia pisanej, mentalnej i realnej Przyjaźni.
Przyjaźń przez wielkie PE to nie byle co i nie byle jak.
Przychodzą momenty podsumowania, ale bądź mądrym Fryderykiem, by podsumować z Wikiem.
Wszystko zatapia się w rudości, która koi sytością przekazu w najciemniejszy dzień.
Przypominam sobie zakamarki Twojego umysłu.
Szczęście kosztuje złoty osiemdziesiąt, sława należy do Polski, a ludzika nie rysuję, bo zawsze macha nie tą rączką. Lubię Twoje kwiatki, ogródek i moją łąkę. Łączą nas całe lata ogórków, jaj z majonezem i hektolitry pasztetu. Pływam w brązowym spaghetti i sesjach modowych-majowych-porażkach-mistrz.
Wyciągam dłonie do wojska, które każdego dnia ze mną przy kluczach i przy głowie okupuje ścianę.
Chwyta mnie za serce codzienne milczenie i minimalizm wielkiej realności, który będzie mi towarzyszył do końca świata.
Na Twoją cześć sekret (wiesz który!) jest dumnie przystrzyżony!
Dzikiwiki, Dzikiwiki, Dzikiwiki!
http://www.youtube.com/watch?v=TR5AJPVzuf8
Najlepszego, bo półśrodki są jak tłum.
:*
Plecami do świata - oglądam morskie odbicie. Wyciągam dłonie, by chwycić nienamacalne. Otwieram oczy, by ujrzeć niewidoczne. Biegnę, by znieruchomieć. Sezon indywiduum rozpoczęty.
27 czerwca 2012
22 czerwca 2012
Noc świętojańska.
Ze ścięciem zniszczonych końcówek
pomyślała, że ścina całe zło, które przypałętało się na
niebezpiecznie bliską odległość.
Przekornie – nie myślała zbyt
wiele, bo to ułatwiało egzystencję na tyle, że można by się
pokusić o uzależnienie.
Spojrzała w lustro.
Nic nie układało się tak, jak w
zamierzeniach. Nie wiedziała co począć i zatracała się w
nieuczuciu. Wygoda niemyślenia potęgowała nieuczucie nie tylko na
słone, ale i na słodkie partie języka.
Pomyślała, że cięcie to
przyszłościowy powrót do korzeni w ulepszonej wersji. Chciała
maskę nie do upupiania, bo ciągle Fryd- bardziej niż Ferd- do niej
przemawia.
Jest monotematyczna i pobieżna.
Postanowiła zmienić wiele. Zaczęła
od co nieco i pędzi dalej. W imię inteligencji – będzie
przykładem rutynowego systematyzmu, przełamanego słodkim
lenistwem. Chciała zagrać w zielone, ale niebieskość
truskawek kusi mammonizmem i bardzo jej z tym świetnie.
Za gorsz w niej klasycyzmu. Klasycyzm
to nie ona.
Wiła wianki i topiła je w Wiśle,
zrzucała codziennie o ósmej zero siedem i czekała na znak, aż
dotrą do morza.
Lubiła morze, chociaż unosi się na
słowo honoru.
Czeka na słowo i pobiegnie ich szukać.
Uwielbia swoją niby-prozę życia na niby-serio.
5 czerwca 2012
I know that I know You.
Oddycham po cichu, żeby dowiedzieć się kim jestem.
Byłam tu już kiedyś. Szłam tak miękko, jak zawsze.
Za plecami czuję obecność słodkiej niewiedzy, która uskrzydla mnie, napędza i utwierdza w samolubnym przekonaniu o słuszności.
Dokąd iść?
Ciągle przed siebie, gdzie zamarzy każdy opuszek palca.
Słyszę inne oddechy, znam je na tyle, żeby nie bać się odwrócić wzroku.
Idę po zielonej trawie, a tak bardzo nie lubię zielonego.
Lubię poranną rosę, bo wydaje się być na tyle niewinna, na ile po zawinionej nocy należałoby mieć wyrzuty.
Czasem wolę nie pamiętać, umiejętnie puszczam w otchłań elementy zbędne, na które szkoda zachodu.
Zachody i zmierzchy lubię najbardziej, bo zwiastują kres.
Nie ma kresu bez wschodu, nowej nadziei i sposobności.
Chwytam prozaiczność, bo proza nadaje życiu poetycki sens, za którym pędzę każdego dnia.
Pędzę w pojedynkę, z plecakiem skarbów i mądrości przeszłościowo-aktualnych.
Życie jest modne.
Tabula rasa.
Słyszę, jak oddycham.
Byłam tu już kiedyś. Szłam tak miękko, jak zawsze.
Za plecami czuję obecność słodkiej niewiedzy, która uskrzydla mnie, napędza i utwierdza w samolubnym przekonaniu o słuszności.
Dokąd iść?
Ciągle przed siebie, gdzie zamarzy każdy opuszek palca.
Słyszę inne oddechy, znam je na tyle, żeby nie bać się odwrócić wzroku.
Idę po zielonej trawie, a tak bardzo nie lubię zielonego.
Lubię poranną rosę, bo wydaje się być na tyle niewinna, na ile po zawinionej nocy należałoby mieć wyrzuty.
Czasem wolę nie pamiętać, umiejętnie puszczam w otchłań elementy zbędne, na które szkoda zachodu.
Zachody i zmierzchy lubię najbardziej, bo zwiastują kres.
Nie ma kresu bez wschodu, nowej nadziei i sposobności.
Chwytam prozaiczność, bo proza nadaje życiu poetycki sens, za którym pędzę każdego dnia.
Pędzę w pojedynkę, z plecakiem skarbów i mądrości przeszłościowo-aktualnych.
Życie jest modne.
Tabula rasa.
Słyszę, jak oddycham.
Subskrybuj:
Posty (Atom)