30 września 2013

Jenny zabija skarpety.


Lubię chodzić na palcach. 
Jednostajnie albo wręcz przeciwnie. 
Tupię zdecydowanie smukłymi niby-szpilkami, których przecież nie ma. Chodnikowe połączenia przeszkód, kratki, wycieraczki - to zmowa milczenia i złośliwości rzeczy martwych.
Lubię bose oczy utkwione w punkcie kulminacyjnym, który kulminuje środkowe początki. Może to powieka, a może źrenica. A może ciągle stopy?

Indywidualistki, indywidualiści.
Nie liczą kroków i kroczków.
Najchętniej łączą się w pary.
Dopasowują się od tak i ot tak.
Mimochodem albo mimopędem.

Wiesz kiedy chód ma sens?
Wtedy, kiedy jest jednostajnie oddany.


Zamykam oczy i widzę bose stopy Pielgrzymów, które mógłby palić gorący asfalt. 
Bose stopy Pielgrzymów, masowane przybrzeżną zielenią głupców.
Stopy biegające, skaczące, czekające by dotrzymać kroku.
Stopy kroczące beztrosko.

Bosa stopo Forresta, przytulam Cię bosą stopą.
Jenny.

1 komentarz: