Czekolada z pistacjami i półsłodkość bieli wypełniają po brzegi kieliszek wieczoru, określanego przez wielu, jako azyl.
Azyl - słowo, które przyciąga w myślach nie wiadomo dlaczego uzasadnione ciepło.
Otóż z ciepłem, podnoszę smukłą nóżkę wieczoru i... przechylamy ją do dna!
Jeden łyk pozwala na rozsmakowanie się.
Warszawo, patrzę na Ciebie, zawsze po prawicy. Pomarańczowa łuna oświetla Zamek Kultury, a czerwone lampki ostrzegają japońskie samoloty, że centralne centrum to nie najlepsze miejsce do lądowania.
[Jednak ja Ci pozwalam. Znajdę miejsce na dachu i zamiast liny, pozwolę Ci zejść po schodach! Jestem dobra, naprawdę dobra i lepsza. Idealna do marzeń i zdatna do kochania.]
Drugi łyk czeka na trzeci. Kiedy dołącza do nich czwarty, wieczór zdaje się być w szczytowej formie i zachęca laików do rzeczy, o których za dnia baliby się myśleć.
Do drzwi zapukała nostalgia. Azyl ujął jej dłoń. Czuję, że nie wiedzą, jak przyznać się do długoletniego związku. Ubiegam ich. Uśmiecham się, klepię przyjacielsko po ramieniu i znikam. Kątem oka dostrzegam, że zatapiają się w sobie. Połączeni wieczną jednością, upajają i upijają lampką.
Niech lampka zgaśnie!
Lampka - winna! Lampka świeci pustością!
Zatopię ją na dachu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz